Jedna z nas - nasza orędowniczka

Aniela Salawa urodziła się 9 września 1881 r. w Sieprawiu, wsi leżącej na południe od Krakowa, jako dziewiąte dziecko Bartłomieja i Ewy z Bochenków. Matka Anieli, rozchorowała się na kilka miesięcy i nie mogła karmić swojej córki. Spodziewano się, że Aniela długo nie pożyje. Rodzice mieli już "swoje lata ", bo ojciec miał 58 lat, a matka 44. Liczne potomstwo, ogrom pracy na gospodarstwie i w kuźni, nie pozwalały zająć się Anielą tak jak należy. Mimo takiego "startu" Aniela dożyła 40-tu lat. Salawowie gospodarowali na 6-ciu morgach, a Bartłomiej dorabiał pracą w kuźni. Mieszkali na wzgórzu w chacie pokrytej słomą. Obok znajdowała się kuźnia i stodoła. Była to rodzina biedna, ale miała na wsi szacunek za swoją moralność i religijność. Bartłomiej był człowiekiem pobożnym. Po ciężkiej pracy miał czas, by usiąść na progu i odmawiać głośno różaniec, czy śpiewać pieśni religijne. Był surowy dla dzieci, tak jak i Ewa, ale ta surowość była obramowana wielką miłością. Ewa Salawa uczyła dzieci karności i pracowitości. Lubiła czytać im książki i potem dyskutować z dziećmi na temat przeczytanego tekstu. Uczyła je katechizmu, zachęcała do modlitwy i przygotowywała ich, na czekające trudności w życiu. Aniela często wspominała nauki matki, a najbardziej może tę, aby "mało jeść, dużo pracować i modlić się". Lata biegły, Aniela rośnie i z początku będąc dzieckiem nerwowym, stawała się coraz bardziej wywarzona i wzrastała w pobożności. Modliła się często, a zwłaszcza w chwilach samotności, na łąkach jako pasterka przy wypasie bydła. Pomagała w domu i w kuźni zaprawiając się do twardego życia. Była jednak dzieckiem słabym fizycznie i praca w domu kosztowała ją wiele sił. Nieraz, nie mogła podołać obowiązkom w domu. Nie tylko samą pracą i modlitwą żyła Aniela. Przez dwa lata uczęszczała do szkoły w Sieprawiu, ale tylko po to by nauczyć się pisać i czytać. To miało wystarczyć jej jako wykształcenie. Aniela widywała jak jej siostry usamodzielniały się, wychodziły za mąż, czy odchodziły na służbę. Ona również dorastała do wieku, gdy trzeba podjąć decyzję o swojej przyszłości. Gdy miała 8 lat wzdychała często: "Jezu nic nie chcę na świecie, tylko bym była przy Bogu". Rodzice mieli plany, co do Anieli. Kiedy skończyła 16 lat, postanowiono wydać ją za mąż. Była ładną dziewczyną, dobrze wychowaną, więc o kandydata do jej ręki nie było trudno. Nie myślała o ślubie, chciała poświęcić się Bogu (może już wtedy myślała o zakonie?). Późną jesienią 1897r. wyruszyła do Krakowa. Był chłód i ziąb, a ona szła boso, trzymając buty w jednej ręce, a w drugiej tobołek zawierający cały jej majątek. Zapukała do drzwi Teresy, swojej starszej siostry, która służyła u hr. Pruszyńskich. Pierwszą pracę dostała u urzędnika kolejowego na Podgórzu, była służącą do wszystkiego. Tej pracy nie podołała, nie umiała opiekować się dziećmi i jeszcze kilkakrotnie zmieniała pracę. Twarda to była służba dla Anieli. Wymagała wiele wysiłku, a ona była jeszcze młoda, tęskniła za domem, za ciepłem rodzinnym. To był trudny czas dla Anieli. Jej pierwszy okres służenia w Krakowie spowodował, że zapomniała o swojej pobożności. Miała świadomość swojej urody, wrażliwości na piękno, której nabyła w obcowaniu z przyrodą w Sieprawiu. Zaczęła zwracać uwagę na stroje, elegancję. Imponowało jej to, że może się komuś podobać. Pracę zaczęła traktować jako przymus, aby odłożyć trochę pieniędzy dla siebie a zarazem pomóc również rodzicom. Jej próżność, sposób życia, wydawanie pieniędzy na stroje i uciechy bardzo niepokoiły Teresę. Upominała Anielę, że to się Bogu nie podoba, ale ona młoda, była osobą przekorną i upartą. Rok 1889 był przełomowym w życiu Anieli. Umarła Teresa w wieku 26 lat w opinii świętości. Zrobiło to wielkie wrażenie na Anieli. Może pierwszy raz w życiu, doznała kruchości ludzkiego życia. Przypomniała sobie uwagi Teresy i uświadomiła, jak bardzo była kochana przez siostrę. Spoważniała, poczęła naśladować swoją siostrę. Tak samo chciała żyć i umrzeć. Nie przestała się ładnie ubierać, ale zaczęła to czynić dla Boga a nie dla świata. Czuła coraz bardziej, że jest pociągana przez Jezusa. Coraz częściej i dłużej przebywała w Kościele na adoracji Najświętszego Sakramentu. Przestały ją nęcić zabawy i rozrywki. Zwierzyła się kiedyś swojej przyjaciółce, że będąc na weselu w czasie tańca ukazał się jej Jezus i rzekł: "Ty tu się bawisz! A tam w kościele samego mnie zostawiasz". To był jej ostatni taniec w życiu. Opuściła wesele i pobiegła do Kościoła. Nie unikała towarzystwa, brała udział w spotkaniach z koleżankami, ale już nie bawiła się, lecz bawiła innych. Mężczyźni nie mieli u niej powodzenia, trzymała ich na dystans. Ok. roku 1900 złożyła ślub czystości i oddała swoje życie Bogu. Od tej pory broniła swojej czystości w różny sposób, aby był tylko skuteczny, tzn. uciekała w nocy i chroniła się po strychach, piwnicach, u koleżanek a nawet stawała do walki wręcz z uwodzicielami. Odrzucała myśl o zamążpójściu, a skierowała swoje pragnienia ku życiu zakonnemu. Do Karmelitanek jej nie przyjęto z powodu słabego zdrowia. Bóg dał Anieli znakomitego spowiednika, redemptorystę, o. Stanisława Chochlińskiego, który zaczął ją prowadzić łagodnie, ale i stanowczo po drodze odczytywania zamiarów Boga. Wpajał w nią zasady życia wewnętrznego, studząc występujący w niej pociąg do ubóstwa i cierpienia. Aniela była przygotowywana do tego, że wszystko będzie w swoim czasie. Pogodziła się z tym, że jej powołaniem jest być służącą, ma służyć Bogu i ludziom w skrusze. Wstąpiła do stowarzyszenia św. Zyty. Ukończyła kurs gotowania, oraz przez pewien czas doskonaliła się w pisaniu i czytaniu. Z rokiem 1905 rozpoczął się w życiu Anieli falowy, bodaj najszczęśliwszy okres w jej życiu. Zaznanie pewnej stabilizacji życiowej, pewnego zabezpieczenia swojej przyszłości, a zarazem nastąpił rozwój w jej życiu wewnętrznym. Rozpoczęła pracę pokojówki, u państwa Fiszerów. Edmund Fiszer był zamożnym adwokatem, jego żona Maria była prawie rówieśniczką Anieli. Między chlebodawczynią, a służącą z biegiem lat wywiązała się przyjaźń. Aniela została obdarowana pełnym zaufaniem i coraz częściej prowadzenie domu, było na jej głowie pod nieobecność swoich chlebodawców. Nigdy jednak nie zapominała, że jest służącą i swoje obowiązki wykonywała skrupulatnie, nie pozwalając sobie na zbytnie spoufalanie się ze swoją panią. Nikt nie ograniczał jej czasu na praktyki religijne. Codziennie rano była na mszy św. i komunikowała. Często wieczorami, brała udział w nabożeństwach. Dużo modliła się. Wykorzystywała ku temu każdą okazję. Modliła się przy spełnianiu swoich obowiązków w domu, kościele, który stał się jej domem. W czasie załatwiania różnych spraw na mieście odmawiała różańce. Ulice Krakowa stały się ścieżkami różańcowymi dla Anieli. Można powiedzieć, że nie było chwili w życiu Anieli, której by nie wypełniła modlitwa. Miała też czas, na czytanie książek. Bardzo to lubiła. Oprócz tego, że znała życiorysy m.in. św. Franciszka z Asyżu, św. Antoniego z Padwy, św. Teresy, św. Jana od Krzyża, czytała książki trudne, teologiczne. Były to dzieła z życia wewnętrznego, mistyczne, medytacyjne, a ulubioną jej książką była: "Przemyślenia o Najświętszym Sakramencie". Cotygodniowa spowiedź, wiedza czerpana z książek, czytanie Pisma św., pozwalały Anieli dobrze orientować się, w stanie swojej duszy. Co niedzielę spotykała się z koleżankami. Była duszą tych spotkań. Stała się powiernicą swych koleżanek, a niekiedy była traktowana jak spowiednik. Umiała udzielać rad, pocieszać, mówić swoim przyjaciółkom o Bogu. Nie były to słowa puste, bo to co przekazywała było oparte na jej życiu. Jedna z koleżanek Anieli wspomina, że wychodząc od niej, czuła się tak, jakby wracała z rekolekcji. Nie tylko była pomocna w sprawach duchowych. Wspierała je finansowo w biedzie, udzielała, kiedy była taka potrzeba noclegu, szukała pracy dla koleżanek.

Nie wszyscy jednak uważali ją za świętą. Miała wielu wrogów, którzy ją prześladowali, oskarżali o fałszywą pobożność, histerię. Znany jest przypadek spoliczkowania Anieli przez pewną kobietę w kościele, która oskarżyła ją o udawanie świętej. Wiele takich i podobnych fałszywych wiadomości, dochodziło również do uszu jej spowiednika. Aniela wszystko to przyjmowała w milczeniu, pogodzona z tym, czym Bóg ją doświadczał. Nadszedł rok 1911, bardzo ważny okres, który w sumie trwał kilka miesięcy i przez biografów nazwany okresem, oczyszczenia wewnętrznego.

Aniela nie była wymagająca, co do jedzenia. Kiedy zjadła śniadanie, nie jadła już obiadu, a kiedy zapomniała o śniadaniu, zjadła dopiero wieczorny obiad. Jej pani postanowiła ograniczyć umartwienia i pilnowała, aby regularnie się odżywiała. Od tego "starania się" jej pani, dostała bólów żołądka, które towarzyszyły jej już do końca życia. W tym samym roku, Ewa Salawa wydziedziczyła Anielę z ojcowizny, którą podzieliła między swoje pozostałe dzieci. Mimo, że Aniela nie czuła się przywiązana do rzeczy materialnych, to fakt ten bardzo przeżyła. Usłyszała od matki, że jej nic nie potrzeba. We wrześniu tego roku, umarła jej kochana pani Maria, która za sprawą Anieli przyjęła ostatnie namaszczenie. Nie pomogły modlitwy, Bóg postanowił inaczej. Aniela bardzo przeżyła tę śmierć. Jakby tego było mało po kilku dniach umarła jej matka. Nie dosyć, że nie widziała się z matką w czasie choroby, to nie mogła być również na pogrzebie. Bardzo cierpiała z tego powodu. Nie miała po co wracać do Sieprawia i też nigdy tam już nie wróciła. Poczuła się jeszcze bardziej samotna, kiedy p. Fiszer zabronił jej spotkań z koleżankami. Ale to jeszcze nie było wszystko, co Bóg dla niej przygotował. W roku 1912 została odrzucona przez spowiednika, który to, przez kilkanaście lat był jej przewodnikiem duchowym. Różne mogły być tego przyczyny, ale fakt był faktem. Aniela poczuła się najnieszczęśliwszą osobą na ziemi.

Nie wiedziała, co ma robić - wszystko jej się "waliło". Coraz bardziej opuszczały ją siły. Uskarżała się: "wprowadził mnie na górę wysoką i zostawił samą... co ja pocznę... dokąd się udam". W czasie modlitwy usłyszała słowa Jezusa: "Córko moja, o cóż ci tak chodzi, przecież Ja ciebie nie opuściłem". Zebrała siły i po spowiedzi z całego życia, stała się krzepka i jakby przygotowana przez Boga do nowych cierpień, zwłaszcza, że w jej organizmie zaczęła rozwijać się gruźlica i przestała sypiać w nocy.

O. Albert Wojtczak, widzi tu podobieństwo do św. Franciszka. On, który nie miał już oparcia w rodzinie, bez materialnego zabezpieczenia, był pełen radości, był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, bo doświadczył, że Bóg go nie opuści i to wystarczyło mu by żyć. Aniela została sama, ogołocona, ale usłyszała głos Chrystusa, który ją zapewnił, że jej nie opuścił. To jej wystarczyło. I może też, dlatego w maju 1912r. wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka, przyjmując imię Teresa, a 16 sierpnia roku następnego złożyła profesję zakonną. Z początku brała regularnie udział w zebraniach tercjarzy. Tę regularność, zakłóciła choroba Anieli, która potem uniemożliwiła jej udział w życiu wspólnoty zakonnej. Wiernie wypełniała regułę tercjarską i coraz bardziej kochała "Panią Biedę", ogałacając się z wszystkiego, żyjąc bez żadnego zabezpieczenia na przyszłość. Żyła dla drugich zapominając o sobie. Stała się wzorem dla tercjarzy.

W roku 1914, w kilka tygodni po wybuchu wojny, Kraków stał się jednym wielkim szpitalem, zapełnionym rannymi żołnierzami. Było to wyzwanie dla Anieli, która pod nieobecność p. Fiszera, dysponowała sama swoim czasem. Rzuciła się w wir pomocy rannym. Czyniła to nawet kosztem czasu, jaki poświęcała na adorację Najświętszego Sakramentu. Przynosiła rannym żołnierzom żywność, papierosy, a także niosła im pomoc duchową. Ranni przyzwyczaili się do Anieli i między sobą nazywali ją "naszą świętą panienką". W Krakowie byli również jeńcy wojenni i o nich też nie zapominała. Przynosiła im nad Wisłę gdzie pracowali, garnki z zupą, chleb, kawę. Często korzystała z pomocy koleżanek, bo sama nie miała tyle sił, by to wszystko unieść. Bardzo się Aniela cieszyła, że może być pomocna. Coraz bardziej upadała na zdrowiu. Bóle żołądka stawały się dokuczliwsze. Jadała coraz mniej i coraz mniej służyło jej potraw. Rozwijała się gruźlica płuc i dokuczały jej bóle kręgosłupa. Pracować jednak musiała normalnie.

W 1916r., po powrocie do domu p. Fiszer, we wrześniu wyrzucił Anielę ze służby, oskarżając ją o kradzież. Był to tylko pretekst, aby się jej pozbyć lub intryga kobiety, z którą Fiszer zamieszkiwał. Skrzywdzono ją bardzo. Służyła u Fiszera kilkanaście lat i powód jej wyrzucenia był bzdurny. Wtedy, żeby pozbyć się służącej, był to sposób ogólnie przyjęty. Sytuacja Anieli stała się opłakana, jeszcze gorsza niż w 1897 r., ale nie skarżyła się nikomu. Została bez mieszkania, pieniędzy i pracy. W ciągu kilku miesięcy zmieniła kilkakrotnie posadę, aż w końcu zrezygnowała całkowicie z pracy, bo zdrowie jej na to nie pozwalało. Był to też w życiu Anieli okres wznoszenia się ku Bogu, przez cierpienie i ofiarę. Szukała samotności w swoim cierpieniu. Po krótkim pobycie w szpitaliku, Stowarzyszenie św. Zyty zamieszkała na ul. Radziwiłłowskiej w suterenie, gdzie zamiast podłogi była ubita ziemia, a na podwórze wychodziły dwa małe okna. Tutaj spędziła swoje ostatnie 4 lata życia. Na polecenie spowiednika od 1916 r. zaczęła pisać swój dziennik. Jest to wyjątkowe dzieło w naszej literaturze religijnej, które pisała do końca swojego życia. Opisuje w dzienniku swoje życie wewnętrzne, otrzymane łaski, oświecenie i natchnienie Boże. Jest on kopalnią wiary w jej życiu wewnętrznym. Cieszyła się z częstych odwiedzin kapłanów, którzy przynosili jej komunię. Pokój zamieniał się w kaplicę. Cierpiała wiele, ale w takich momentach zwracała się do Boga słowami: "Boże, żyję, bo każesz, umrę, bo chcesz, zbaw mnie, bo możesz". Do tego dochodziło cierpienie wewnętrzne, którego źródłem stała się niepewność czy wypełnia wolę Boga, czy postępuje Jego drogą. Ten okres ciemności trwa ok. 3 miesiące. Po tych doświadczeniach wrócił do jej duszy spokój, wypływające z poczucia bliskości Boga, ale nie na długo. Przełom 1921 i 1922 r. był dla Anieli czasem najstraszniejszych doświadczeń z powodu fizycznych napaści na nią złego ducha, czasem pokus i niepokojów, które ustępują w styczniu. Nawróciły się ataki choroby tak, że koleżanki zaczęły pełnić dyżury przy Anieli w dzień i w nocy. Życie jej zaczęło gasnąć. Jeszcze w lutym ofiarowała Bogu swoje cierpienia, życie i śmierć za Polskę. Dnia 8 marca przyjęła ostatni sakrament kościoła i przewieziono ją na oddział szpitalny Stowarzyszenia św. Zyty.

Umarła 12 marca 1922 r. o godz. 16:00. Powróciła do Boga. Pochowano ją na cmentarzu Rakowieckim. Zaczął się nowy okres w życiu Anieli. Za życia otrzymała obietnicę Chrystusa: "Proś, o co chcesz, niczego ci nie odmówię". Stała się pośredniczką wszystkich, którzy zwracali się do niej o pomoc. Jej grób był tłumnie nawiedzany. Od 1948 r. rozpoczęły się starania o beatyfikację Anieli Salawy. 13 maja 1949 r. odbyła się ekshumacja grobu i przeniesiono jej szczątki do podziemi kaplicy Męki Pańskiej, Bazyliki Oo. Franciszkanów. Dopiero 13 sierpnia 1991 r. nasz papież Jan Paweł II, wyniósł Anielę Salawę na ołtarze. Sam "przyznał się " w czasie mszy beatyfikacyjnej: "Ile razy modliłem się przy Jej relikwiach" Na prośbę Rady Narodowej Franciszkańskiego Zakonu Świeckich, papież uczynił bł. Anielę Salawę patronką tercjarzy franciszkańskich w Polsce.

Kochał Anielę Bóg tak jak i nas kocha, ale stała się ona dla nas niedoścignionym wzorem miłowania Boga.


br. Bernard Kozłowski





Pragnę Pana

Poeta Leopold Staff w wierszu "Żebrak" napisał takie strofy:

"Otrzymałem u wrót skibkę chleba,
Która była jałmużną mi dana,
Lecz mi czego innego potrzeba:
Pragnę Pana! Pragnę Pana!

Wymieniono mi złote naczynie,
Misę, która jest w złocie rzezana
Lecz ja błagam i wołam jedynie:
Pragnę Pana! Pragnę Pana!

Darowano mi dom, gdzie spoczywa
Moc dostatków wszelkich niepotrzebna,
Lecz ma nędza jęczy uporczywa:
Pragnę Pana! Pragnę Pana!

Pragnienie Boga jest naturalnym pragnieniem człowieka. Katechizm nas uczy, że "pragnienie Boga jest wpisane w serce człowieka, ponieważ został on stworzony przez Boga i dla Boga".

Aniela mając 8 lat wyraziła swoje pragnienie: "O Jezu nic nie chcę na świecie, tylko bym była przy Bogu". Niezrozumiałe są te słowa w ustach dziewczynki. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że Aniela nie powinna rozumieć tych słów. Ale ona już w tym wieku spędzała długie chwile na modlitwie. Wykorzystywała każdą chwilę. Szukała coraz częściej samotności by dojrzeć do tej decyzji. Tę atmosferę modlitwy wyniosła z domu. Dla tego Boga, którego poznawała w swojej duszyczce pragnęła poświęcić swoje życie. Nie wiedziała wtedy, że i Bóg pragnie zbliżyć się do niej. Dopiero pod koniec swojego życia pisze w swoim "Dzienniku": Rozważywszy życie swoje, zdaje mi się, że jestem tu, gdzie mnie od maleńkości Pan Bóg wołał, bo jak tylko dobrze świat poznałam, czułam szalony pociąg do cierpienia i do ubóstwa. I tak w duszy czułam zawsze od dziecka, że tylko będąc w najwięcej poniżonym stanie odpowiem łasce Bożej. I dlatego obrałam dobrowolnie stan służącej, być służącą, wzgardziwszy wszelkim szczęściem, które mi się nastręczało; ufna, że w tym stanie tak upokarzającym odpowiem żądaniu Bożemu. Pan Bóg mnie do tej drogi już od maleńkości przeznaczył. I czuję to, że mi absolutnie nie wolno pragnąć łatwiejszej drogi, żeby przez odpowiadanie tej tak wielkiej łasce, wypełniły się na duszy te słowa: "Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie i szczęśliwe uszy, które słyszą rzeczy te, które wy słyszycie..."

Pan Bóg pomału brał jej życie w swoje dłonie. Aniela przyjeżdża do Krakowa. Tutaj ma poznać swoją drogę, która zaprowadzi ją do Boga. Będzie to droga całkowitego oddania się Bogu, droga realnego zbliżenia się do Boga - Tego, który pragnął ją od maleńkości. Po śmierci swojej siostry, dotykając znikomości ludzkiego życia, zaczęła częściej się modlić, regularnie uczęszczać do spowiedzi i codziennej komunii św. Spędzała więcej czasu na adoracji Najświętszego Sakramentu. Brak było jeszcze w niej wewnętrznej przemiany. Zależało jej jeszcze by podobać się ludziom. Usłyszała wewnętrzny głos: "Dokąd biegniesz i komu chcesz się podobać?" Zmieniła się, chciała, aby jej życie było dobre i podobało się Bogu.

Mając 18 lat, stała się innym człowiekiem. Oddała się Bogu całkowicie. Koleżanki zaczęły ją nazywać "Oblubienicą Bożą". Dalsze jej życie jest odpowiedzią na wołanie Boga. Rezygnuje ze swoich upodobań: "Starać się siłą woli we wszystkich czynnościach jak najlepiej i najdoskonalej wobec Pana Boga postępować. Starać się jak najmniej myśleć o niepowodzeniu, a na to miejsce wytężać wszystkie siły na ustawiczne obcowanie z Panem Bogiem. Nie ulegać porywczym myślom oburzenia i zniechęcenia do spowiednika. Nie przewyższać potrzeb swoich nad potrzeby drugich ludzi. W każdym wypadku (a to jest najważniejsze) - czy uda się, czy nie - zachować się w głębokiej pokorze serca i zadowolenia, bo nie jest złem, że się nie powiodło, tylko to, że się niepowodzenia jak należy przyjęło. To sprawia cały niepokój i zamieszanie".

Pan Bóg ułożył tak jej życie, że przez kilka lat dał jej pomyślne warunki, by mogła kroczyć w spokoju po drodze życia wewnętrznego. Jest to początek drogi do Boga: "Wystarczy, żeby każdy człowiek podczas swego życia na ziemi pamiętał o Bogu jako swym najwyższym Panu, czcił Go zawsze, oraz żeby wypełniał wolę Bożą w codziennych obowiązkach swego stanu".

Swoje obowiązki zaczęła wypełniać nie dla ludzi, lecz dla Boga. Powtarza swoim koleżankom: "Zbawić się jest bardzo łatwo, tylko trzeba chcieć". Aniela chciała coraz bardziej zbliżać się do Boga. Nie była to przelotna zachcianka. Taka była jej wola. Wszystko, co robiła, miało zbliżać ją do Boga: modlitwa i praca. Czuje, że coraz bardziej przyciąga ją Bóg do siebie: "Dziwna to rzecz, że ja, wobec całej nędzy i przeróżnego rodzaju grzechów i niewierności czuję niepojęte pragnienie jak najprędzej połączyć się z Panem Bogiem - Jezusem. I często bardzo czuję wielki ciężar tego życia i dziwnie odczuwam to wygnanie, a szczególnie jak Pan Jezus tak bardzo duszę moją miłością zapali i do siebie pociągnie i dziwnie zachęca, ażebym ustawicznie z Nim była". Kościół staje się jej ulubionym miejscem modlitwy: "Ile razy chcę wyjść z kościoła, to zawsze Pan tak mówi: "Pozostań u stóp mojej miłości". I równocześnie taką siłą mnie wstrzymuje, że choć bym chciała pójść, to z miejsca wstać nie mogę. A bardzo często to jakby błyskawica się pokazuje, jakim jest wielkim Bogiem i wszechwładnym Panem". Spędzała w kościele na modlitwie długie godziny z oczyma utkwionymi na Pana Jezusa w tabernakulum rezygnując z przyjemności i rozrywek:"Zawsze, kiedy przyjdę do Pana Jezusa, to tak jestem przed Nim, jak dziecko zbrukane, szczęśliwe, że się dostało do swojej ukochanej mamusi i wcale nie myśli o tym, że ono jest brudne i czy matka jest z niego zadowoloną czy nie. Nie myśli o tym, szczęśliwe, że u mamusi i koniec. Tak samo jest z moją duszą w obecnym czasie. Czuję się tak dziwnie od Pana Boga odepchniętą i tak znękaną, zbiedzoną i taką czasem brudną ze wszech stron niedoskonałościami i różnego rodzaju niewiernościami. Ale mimo tego ustawicznie tam chcę być, gdzie On jest, Pan Jezus i jak jestem przed Nim, to nic nie mówię, alem taka szczęśliwa, żem u Niego, że jakbym zapomniała o tym, żem ja taka strasznie nędzna i niedoskonała".

Zwierzała się swojej przyjaciółce: "Modlitwa jest bardzo miła Bogu, to wonne kadzidło ze złotej kadzielnicy, wznosząc się obłoczkami bielutkimi przed Majestat Boży. Tak miłą Mu jest byle prosta była, jak ta nasza rozmowa. Ot, tak sobie gruchamy przyjaźnie obydwie, ja tobie, a ty mnie, o tym, co nas cieszy i boli, o naszych nadziejach i zawodach. Ja tak z Panem Jezusem rozmawiam". Na pytanie jaki jest najwyższy stopień modlitwy, odpowiada: "Jeżeli dusza już nie mówi do Pana Jezusa... Ino spogląda na niego w milczeniu. Owładnięta, pochłonięta Jego majestatem, uwielbia Go bez dźwięku i hałasu słów wewnętrznym spojrzeniem i krzykiem duszy. Powiadam ci, co to za wspaniała modlitwa, to pokorne milczenie na widok Majestatu Boga - uchylającego rąbek zasłony, kryjącej Jego oblicze - przed duszą pokorną i unicestwioną. To nie jest już modlitwa dziecka, to jest "krzyk duszy" - pragnę Pana!"

Pragnęła coraz bardziej zbliżać się do Boga, poznać Go i pokochać. Poza Bogiem nic jej nie interesowało.Za niczym innym nie tęskniła. Posiadanie miłości Boga, było dla niej największym skarbem. Bogu na tę miłość chciała odpowiedzieć wyrzeczeniem własnych upodobań, pragnieniem cierpienia. "Tak Boże! Jednego się najwięcej lękam, aby mnie nie opuścił zapał do cierpienia i żebym tej łasce mogła jak najlepiej odpowiedzieć, aby to nie było, że dużo obiecywałam, a mało dokonałam. O, jak pragnę tylko dużo cierpieć! Bez względu co się da: i chorobę i utrapienie wewnętrzne i pokusy i wszelkie udręczenia. Ach, jak mam wielkie pole przed sobą! Tak, jakby jakiś królewski stół zastawiony i do wyboru przeróżne potrawy, to jest cierpienia dla mojej duszy przygotowane".

Aniela otrzymała jeszcze większy dar - przeżycia mistyczne.
"Pojęcie z poznania Boga nieskończenie świętego, wielkiego, doskonałego, a przede wszystkim dotknięcie zupełne, czy raczej zetknięcie duszy z Bogiem swoim bez żadnych postaci... Bo Pan Bóg to jest duch... Więc dusza moja jak najdoskonalsza zetknęła się w jak najdoskonalszy sposób z Bogiem swoim bez żadnych porównań i postaci. Na widok takiego poznania odczułam i uczułam w najwyższym stopniu nicość i nędzę swoją. O Boże! Co w tym stanie Pan Bóg duszy daje poznać i odczuć! Okazał Pan Bóg przeróżne dzieła rąk Swojej wszechmocy i potęgi. Poznałam doświadczalnie piękność i doskonałość duszy nieśmiertelnej. O Boże, jak to trudno było znieść ten widok i słuchać tego głosu. Zdawało mi się tak, żebym mogła zawołać wielkim głosem: "Panie, zakryj przede mną oblicze Swoje, bo widoku tego nie zniesie nicość moja, a głosu Twego słuchać dalej nie mogą grzeszne uszy moje!" O, tak w duszy nieco jak bym sobie myślała... Ale na to tak usłyszałam: "Oto jest tylko cień bardzo maleńki w stosunku do tego, co będzie w dzień zetknięcia się duszy z Panem Bogiem swoim twarzą w twarz - w dzień śmierci i sądu". O, co za poznanie niepojęte! Boże! Czym ja się usprawiedliwię przed obliczem Pańskim, to ja już nie wiem."

Coraz bardziej pragnęła znaleźć się już u Boga, który jej się objawiał. Tego samego chce Bóg. Ale za nim nastąpi to zjednoczenie, Bóg odmienia jej zewnętrzne życie. Zostaje sama. Bóg zabiera jej osoby życzliwe dla niej. Życie Anieli nacechowane zostało cierpieniami wewnętrznymi i fizycznymi. Bóg w samotności i cierpieniu jej nie opuścił, a ona godząc się na swój los wyraża Mu swoją ufność. Woła do Boga: "Ach Jezu, nieskończenie dobry, niepojęcie święty, nieskończenie święty, miłosierny i litościwy! O Jezu, Jezu! Ty wiesz najlepiej, jak ja Ciebie pragnę miłować! Ach proszę Cię i błagam, wzmocnij moją tak słabą wolę! Dodaj mi siły, hartu! Naucz mnie! Ty możesz, bo Ty nie jesteś ten, który mówi, ale czynić nie może... O Jezu! Ty tylko jeden jako wszechmogący wiesz, jak ja bardzo pragnę cierpieć dla Ciebie. I dlatego Cię tak pokornie proszę - wspomóż moje siły łaską Swoją!" Pociągnęła Boga głęboką pokorą i brakiem zaufania we własne siły. Za to Bóg obdarzył ją takim stanem duszy, że nawet Aniela nie potrafiła tego wyrazić. "Dusza zapomniała zupełnie o sobie, poznała Boga swojego zupełnie bez zasłony. Trudno to wyrazić, jak się Bóg duszy udziela. Pełna zachwytu, cała olśniona i napełniona miłością, upojona takim szczęściem, że przez długi czas odeszła zupełnie od siebie, tak jakby nigdy nie żyła, ani nie istniała na świecie... A Bóg, jakby coraz to więcej duszę pociągał bliżej do siebie i tak, że na ostatku była cała pogrążona w Bogu, cała zatopiona w Nim, cała nadzwyczajnym blaskiem osłonięta. O jakżesz w tym stanie widziałam! Jaki utrudniony jest obecnie pochód duszy, przez brak doskonałego wyrażenia, czego Bóg żąda od mojej duszy! O jakież moje zdziwienie w tym stanie! Ogień miłości, żar niepojęty! Tak się zdawało, że wszystkie niby blaski tego świata i wszystkie zwyczajne oświecenia i zapały zwykłej pobożności, to były jakby ciemna noc przy tym poznaniu i doświadczeniu. O Boże! Com tu poznała! Jaka droga tu ma prowadzić! Bóg dziwnie pozamyka serce ludzkie, opuści duszę zupełnie bez śladu, da jej taką moc cierpień najboleśniejszych - a dusza zachowa się tak, jakby na to uwagi nie zwracała. O Boże, gdybym ja umiała to wyrazić, co w duszy poznaję i do czego czuję pociąg! Jaką Pan z dobroci swojej drogę pokazał i jak mnie mile i serdecznie na nią zapraszał. A sam to tak wygląda, jak gdyby pełen majestatu i chwały, ale bije od Niego taka prostota i taka miłość ojcowska. Bóg zwykle nie samym tylko ogromem majestatu dusze nawiedza. Ale On stosuje się do jej nędzy i słabości, szczególnie, że dusza ta jest jeszcze w ciele grzesznym, a On by ją skruszył swoją świętością. I dlatego czyni tak, że odsłania jej Swój majestat i wzmacnia ją na tę chwilę. A widząc, jak dusza bardzo odeszła od siebie, czy też od życia - tego nie wiem - wzmacnia ją tak, jak maleńkie dziecko do pewnego stopnia matka pozostawia same sobie, ale jak już widzi matka, że dziecko to samo sobie rady dać nie może, naówczas zbliża się do dziecka, by mu dać znać, że ona jest przy nim i że widzi, co ono robi. O, to samo dobroć Boża postępuje ze stworzeniem. Odsłania Swój majestat, ale go czyni przystępnym dla stworzenia, bo inaczej skruszałoby stworzenie..."

W ostatnich miesiącach jej życia, doświadczona została jeszcze jednym cierpieniem - napaściami fizycznymi złego ducha. Ale to nie Aniela zwyciężała, to Bóg zwyciężał. Te wszystkie przeżycia bardzo pogorszyły jej stan zdrowia. Na pięć miesięcy przed śmiercią, Aniela Salawa wyraziła Bogu swą wdzięczność za swoje życie: "Jak Pan Bóg nieskończenie umiłował duszę moją! Stworzył mnie na obraz i podobieństwo Swoje, uczynił dziecięciem Bożym, udarował mnie szczególnymi łaskami i darami Bożymi i zlał szczególne łaski w duszę moją. On to uczynił, że poruszam członkami jak chcę i kiedy chcę, że poznaję, co dobre, a co złe, dał mi rozum, wolę, pamięć, serce żebym Go kochała, dał mi Matkę Swoją za moją Matkę, Świętych Pańskich za siostry moje i za braci moich... Dał mi Sakramenta św. i to tak dużo i tak często. Dał i kwiaty, rośliny do mojego rozporządzenia, dał mi miłość Bożą tak wielką, kapłanów w kościele, aby mi pomagali, krzewy i drzewa, aby mnie cieniem osłaniały..., przykłady dusz czystych, aby mi przykładem świeciły. Takie Pan Bóg wobec duszy mojej, miał zamiary wielkie stwarzając mię na obraz Swój..."

Dzisiaj Chrystus z krzyża też woła do każdego z nas: "Pragnę". Błogosławiona Aniela odpowiedziała: "O Jezu, nic nie chcę na świecie tylko bym była przy Bogu". Ten głos zaprowadził ją na Kalwarię, bo tam jest Bóg. Bł. Aniela zanotowała sobie, po przeczytaniu jednej z lektur, że "świat pełen jest dezerterów z Kalwarii". Powierz się Bogu a On zrobi resztę. Masz przykład w bł. Anieli Salawie, że tylko Bóg może zamienić życie ziemskie na życie Wieczne.


br. Bernard Kozłowski