Nie lękajcie się być świętymi

( Jan Paweł II )
Artykuł z cyklu
Wiara i życie
autor: Mariola Kaufmann
    Ojciec Pio zapytany przez wiernych, jak zostać świętym, powiedział: Trudno jest zostać świętym. To trudne, ale możliwe. Droga doskonałości jest długa, jak długie jest życie człowieka. Pocieszeniem jest odpoczynek w czasie drogi; ale skoro tylko nabierzemy sił, trzeba pilnie się podnieść i znowu podjąć bieg.
    Wsłuchując się w słowa Świętego musimy zadać sobie pytania: dlaczego droga do świętości jest tak trudna? Z czego człowiek powinien zrezygnować, aby umrzeć w aureoli świętości? Co stoi człowiekowi na drodze do świętości? Dlaczego tak bardzo boimy się być świętymi, tak bardzo, że wypieramy ze swej świadomości możliwość zostania świętymi, uważając, że jest to dla nas cel nie do osiągnięcia?
    Spróbujmy zatrzymać się choć na chwilę nad każdym postawionym pytaniem. Spróbujmy, jak wielu przed nami, i jak zrobi to jeszcze wielu po nas, znaleźć odpowiedź na nie. A więc, po pierwsze: Dlaczego droga do świętości jest tak trudna? Bo musimy zrezygnować z własnej woli, opierając się tylko na woli Boga, ale nie znaczy to, że nie mamy mieć własnych opinii i nie mamy realizować własnych koncepcji. Nie znaczy to, że mamy ulegać presji otoczenia. Znaczy to, że cokolwiek czynimy, cokolwiek mówimy, mamy zawsze pytać się Boga, czy jest to zgodne z Jego wolą. Jednak pytać to za mało. Mamy prosić Boga, abyśmy Jego wolę rozumieli i według niej działali. Tak wielu pragnie doskonałości. Jednak nic z tego nie wynika, bo większość z nich opiera się jednak na sobie nie szukając oparcia w Panu.
Światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemności aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. ( J 3,19).
    Pytanie następne brzmi: Z czego człowiek powinien zrezygnować, aby umrzeć w aureoli świętości? Z siebie! Z tego, aby być znanym jako błogosławiony czy święty. Jan XXIII powiedział: Świętość świętych nie opiera się na głośnych wydarzeniach, ale na drobnych sprawach, które światu wydają się głupstwem. Niestety. Jakże często naszym dobrym, małym czy większym, uczynkom przyświeca pragnienie, aby były one znane otoczeniu. Ba! Niechby i sam herold ogłosił je całemu światu. Niech z hukiem i łoskotem idą przed nami. Nagłośnione, obwieszczone, zauważone, zapisane. Bo jeżeli nikt ich nie zauważy, to i po co je czynić. Uśmiech Boga to za mało. Nie lepiej bywa z naszą gorliwością i gotowością modlitewną, a szczególnie tą we Wspólnocie Kościoła. Bardzo często obecność naszą na modlitwie uzależniamy od osoby, która prowadzi modlitwy. Nie przyjmujemy słów Jezusa: Gdzie są dwaj, albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich (Mt 18,19-20). Bardziej od Jego obecności wśród nas pragniemy zauważenia naszej obecności wśród innych, bo inaczej cóż tam po nas? I do głowy nam nie przyjdzie, aby nazwać takie działanie hipokryzją. Nie pamiętamy, że tak wiele mogą wyprosić sprawiedliwi, którzy wytrwale trwają na modlitwie, że tak wiele dobra można uczynić nie stojąc na szczycie, tylko będąc tak blisko ziemi z czołem pochylonym. Rezygnować z siebie to również, a może przede wszystkim, umiejętność zauważania obok siebie drugiego człowieka. Szczególnie chorego, ubogiego, samotnego. Dzielenia się z nim i obdarowywania go tym, co posiadamy: miłością, czasem, dobrami materialnymi, uśmiechem. Jan Paweł II nauczał: Człowiek jest wielki nie przez to co ma, nie przez to kim jest, lecz przez to czym dzieli się z innymi. Panie ucz nas, że człowiek sam z siebie nie potrafi być dobrym, że całe dobro od Ciebie i z Ciebie pochodzi. Ucz nas otwierania się na Twoje natchnienia, które pozwolą nam zauważyć człowieka potrzebującego.
    W kolejnym pytaniu zastanowimy się nad tym, co stoi człowiekowi na drodze do świętości? Miłość własna! Kochamy siebie, swoje pragnienia, działania, swoje wyobrażenie o sobie, swoje ciało. Pragniemy za wszelką cenę udowadniać sobie, każdego dnia, że jesteśmy najmądrzejsi, godni najwyższego uwielbienia i pożądania. Aby siebie i innych o tym przekonać łamiemy bez pardonu prawa Boże, depczemy swoją i innych godność, sprzeniewierzamy się naszemu powołaniu, łamiemy wszelkie przed Bogiem składane przysięgi. Pragnienie posiadania władzy, życia w przepychu, dobrobycie, a często rozwiązłość odbiera człowiekowi rozum. Zastępuje go: kłamstwo, oszustwo, upadek i poniżenie. Zatraca się granica dobra i zła. Grzech zostaje wypierany ze świadomości tylko po to, aby do głosu nie doszło sumienie. Jakże to smutne. Przerażenie w nas budzi sama myśl, aby stanąć przed sobą w prawdzie. Dlatego z taką żarliwością będziemy zaprzeczać, że możemy zostać świętymi. Nigdy nie osiągniemy świętości, gdy nie pozwolimy Bogu, aby nas odarł z naszej pychy, zawiści, samouwielbienia czy obłudy. Aby obnażył przed nami prawdę o nas samych. Musimy stanąć przed Bogiem nadzy, gotowi do obleczenia się w Jego miłość i Jego prawdę, gotowi do przemiany serc naszych, do słuchania Boga. Obyśmy zawsze, a szczególnie w chwilach ludzkich słabości i upadków, pamiętali słowa psalmu: Oblicze Pana zwraca się przeciw źle czyniącym, by pamięć o nich wygładzić z ziemi (Ps 34,17). Ucz nas Panie nigdy nie godzić się na kompromis ze złem. Daj nam odwagę złu się przeciwstawiać. Daj nam siły do powstawania z upadków. Niech jedynym naszym pragnieniem będzie słuchanie Ciebie i wypełnianie Twojego Prawa. Prosimy, mów Panie, bo sługa Twój słucha. (Sm 3,9).
    Można by postawić jeszcze wiele pytań o drogę człowieka do świętości. Można by udzielić na nie wielu odpowiedzi opierając się na Ewangelii, żywotach Świętych czy Błogosławionych, czy w końcu na rozważaniach wielkich teologów Kościoła Świętego. Ja jednak spróbuję wszystkie je sprowadzić do wspólnego mianownika. Będzie nim myśl św. Teresy z Lisieux : Świętość nie polega na mówieniu rzeczy pięknych, czy nawet myśleniu, czy odczuwaniu ich. Wszystko tkwi w woli cierpienia.
    Boże, Ty widzisz, że cierpię, gdy muszę zrezygnować z własnej woli na rzecz Twojej świętej woli. Cierpię, gdy muszę kochać bardziej drugiego człowieka niż siebie. Cierpię, gdy dajesz mi Panie łaskę zrozumienia, jak małym i nędznym jestem robakiem. Cierpię, gdy spojrzę w siebie, za siebie, i gdy rozglądam się wokoło. Jakże jednak jest szczęśliwy człowiek, który odgadł, że takie cierpienia to miłosne pocałunki Boga, który prowadzi go drogą świętości. Ja jestem szczęśliwa. Proszę, Panie, przymnażaj mi cierpień. Z Tobą Boże nie lękam się być świętą.




s. Mariola Kaufmann